Napisać laurkę o sobie - niełatwe. A jeszcze żeby nie wyglądała za słodko to już w ogóle trudność. Nieuchronnie kojarzy mi się to ze sceną z jednego filmu: "Znamy się mało, więc może ja bym parę słów o sobie najpierw..." No a skoro tak się kojarzy to potem już nie bardzo wychodzi, żeby pisać bardzo na poważnie

Uff... no ale dobrze, spróbujmy na poważnie chociaż trochę. Od początku zatem: urodzony w Warszawie w głębokim peerelu a konkretnie w 1974 roku. Ideologicznie Żoliborzanin. Liceum Lelewela, potem warszawska Akademia Medyczna ukończona w 1998 roku. Dosyć jestem stary...

W czasie studiów byłem stypendystą Columbia University w Nowym Jorku, gdzie niestety zostałem włączony do realizacji pewnego bardzo złożonego projektu naukowego. Dlatego niestety, że rezultatem całego wyjazdu i następującej po nim konfrontacji rzeczywistości naukowo-medycznej polskiej z amerykańską był głęboki sceptycyzm co do tego co się w polskiej nauce robi i co z tego wynika. Wynika bowiem niewiele, ale mimo to po ukończeniu studiów targany młodzieńczą pasją postanowiłem jednak w państwowych molochach akademickich jakiś czas spędzić.

Zacząłem od stażu podyplomowego a potem stanowiska młodszego asystenta w I Klinice Chirurgii Szczękowo-Twarzowej w Szpitalu Dzieciątka Jezus. Po trzech latach przeniosłem się na etat dydaktyczny w Zakładzie Chirurgii Stomatologicznej Akademii Medycznej. Muszę powiedzieć, że lubiłem uczyć studentów, co zapewne oznacza, że uwielbiam się wymądrzać - no cóż - ludzie nie składają się z samych zalet...

Energii na taką zabawę starczyło mi na kolejne trzy lata, potem postanowiłem zmienić klimat na wilgotniejszy i wyjechałem do Anglii. Pracowałem w dość dużej prywatnej praktyce stomatologicznej pod Norwich a także szkoliłem się dodatkowo w Norfolk and Norwich University Hospital, w którym początkowo planowałem się zatrudnić ale ostatecznie zwyciężyła tęsknota za rodziną i Żoliborzem, takim sposobem wróciłem do Warszawy i osiadłem w niej zapewne ostatecznie.

Moje zawodowe zainteresowania obejmują wszystkie dziedziny stomatologii poza ortodoncją, w której wszystko jakoś tak... za wolno się dzieje. Nie umiem odnaleźć w sobie cierpliwości na tyle, żeby efekt mojego działania widzieć po miesiącach, czy latach. Przy tym zaznaczyć należy, że nie mam żadnych uprzedzeń dotyczących leczenia dzieci, wręcz przeciwnie, bardzo dobrze się z nimi dogaduję i wszystko co potrzeba bezproblemowo udaje mi się zrobić.

W stomatologii "dorosłej" wykonuję wszelkie zabiegi z zakresu protetyki, chirurgii stomatologicznej, implantologii, stomatologii kosmetycznej a także periodontologii i profilaktyki. Oczywiście robię też "zwykłe" plomby i leczę zęby kanałowo, a jak już się nic nie daje naprawić to usuwam i wstawiam na to miejsce nowe, ładne i białe.

Za bardzo ważną rzecz uważam, żeby zrobić nie tylko dobrze ale i ładnie. W pracy pomagają mi komputery, mikroskopy, fotoaparaty i inne bajery, może czasem drogie, może uważane za niepotrzebne, ale polepszające komfort pracy i przekładające się na końcowy efekt. Lubię jak pacjent(ka) po zabiegu ogląda się w lustrze i rozpromienia. Bardzo lubię.

Nadzwyczajnie priorytetowo traktuję komfort pacjentów, zdaję sobie sprawę, że bardzo wiele dentystycznych zaniedbań wynika nie z niechęci do ładnych, zdrowych zębów tylko z obawy przed bólem, dlatego zawsze dbam o osiągnięcie prawidłowego znieczulenia przed rozpoczęciem zabiegu i mam już sporą grupkę pacjentów wyleczonych nie tylko z próchnicy zębów ale także z dentofobii.

Stopniowo się starzeję i mam mnie siły, zatem więcej mojego czasu zajmuje stomatologia - nazwijmy to - precyzyjna. Praktycznie wszystkie zabiegi robię w mikroskopie, dużo czasu poświęcam endodoncji i skomplikowanym odbudowom zębów, jakie często po leczeniu kanałowym są niezbędne.

Również przez ten brak siły coraz mniej, ale wciąż sporo, robię zabiegów typowo uważanych za "straszne" - głównie z zakresu chirurgii stomatologicznej - usuwanie zębów mądrości, odsłanianie zatrzymanych zębów w przygotowaniu do ich ortodontycznego sprowadzenia na miejsce, wszczepianie implantów i temu podobne. Późniejsze komentarze typu "gdybym wiedział, że to wcale nie boli i tak szybko pójdzie to bym to już dawno zrobił" dają mi wiele radości i są źródłem największych zawodowych satysfakcji.

Teraz o satysfakcjach pozazawodowych:

Od wczesnej młodości choruję dość ciężko na współzawodnictwo sportowe.

Choroba zaczęła się w Klubie Sportowym Polonia na ulicy Konwiktorskiej, gdzie w dziesiątym roku życia zacząłem trenować koszykówkę. Na studiach przeniosłem się do uczelnianego AZS-u, gdzie przetrwałem chyba z dwanaście lat - do momentu kiedy przestałem być pracownikiem Akademii i nie mogłem już być jej reprezentantem. W każdym razie było to dobrze po trzydziestce, więc mogę powiedzieć, że koszykówce poświęciłem większość życia i była to bardzo fajna przygoda. Udało się nam wielokrotnie zdobyć mistrzostwo Polski zarówno studentów jak i później w Mistrzostwach Lekarzy.

Drugą moją ciężką przypadłością jest cykloza zarówno w wersji górskiej jak i szosowej, jak ostatnio wszyscy (choć pocieszam się że jako jeden z pierwszych) zajmowałem się triathlonem, lubiłem także niespieszne biegi na dłuższych dystansach. Wielokrotnie startowałem w warszawskim półmaratonie i innych bardziej lub mniej dziwnych wyrypach.

Tak więc sporty różne, głownie wydolnościowe, przez wiele lat były treścią mojego pozazawodowego życia, ostatnio jednak mniej mam na nie siły i zostałem zaciekłym spaliniarzem - organicznie nie cierpiąc samochodów - wróciłem do motocyklizmu, którym zacząłem się zajmować wiele lat temu, a potem na wiele lat go odpuściłem. Głównie jest to motocyklowa turystyka i podróże, ale czasem biorę sporta i zapuszczam się nawet na tor.

Poza tym wszystkim zajmuję się także: odkrywaniem piękna gór, żeglowaniem po okolicznych morzach ciepłych i zimnych, skakaniem ze spadochronem, pilotowaniem samolotów, bieganiem na nartach, skitouringiem, nurkowaniem, podróżowaniem autostopem i fotografowaniem tego wszystkiego.

Aha, no i jeszcze grywam w tenis.

Rodzinności: jestem bardzo rodzinny. Bardzo lubię zwierzęta, całe życie miałem po kilka psów, ale gdy umarł ostatni nasz ukochany futrzany Kołtun, zdecydowaliśmy nie brać kolejnego. Ciągle nie ma nas w domu... no smutne to trochę.

No i na koniec jeszcze sprawy pozasportowe: lubię Pink Floyd, Stephena Hawkinga, historię najnowszą i dłubać przy motocyklach; nie lubię ludzkiej bezmyślności, chodzić po urzędach i rannego wstawania.

Ukończyłem studia podyplomowe z zakresu meteorologii - to dla latania i żeglowania - żeby było bezpieczniej. Mam także wszelkie możliwe licencje krótkofalarskie - bo lubię się grzebać w elektronice.

Chyba wszystko. Jeśli tak nakreślona sylwetka dentysty wygląda dla Państwa zachęcająco to zapraszam.

W znajdującej się obok galeryjce umieściłem co dziwniejsze fotki ilustrujące moje życie. Jest w niej lekka nadreprezentacja krów; tak naprawdę krowy nie stanowią ważnej części mojego życia, ale są fotogeniczne. Proszę sobie oglądać. Można się śmiać.

lek dent Grzegorz Kaszczyński